Że mnie coś podkusiło, żeby wyjść dzisiaj z domu. W tramwaju spotkałem kumpla z podstawówki, który molestował mnie w temacie Krymu. Poczułem się trochę tak, jakby „uczitielnica” odpytywała mnie z czytanki „Syfieroplskij skornyj” (Pośpech do Symfieropola) albo z tej o „pionierskom łagierie w Artieku”…
Chodziło mu o to referendum, czy ono miało sens, a zwłaszcza, czy było legalne, bo Obama powiedział, że nie…
Ja mu na to, że studia prawnicze odbyłem najwidoczniej na lepszej uczelni niż Afroamerykanin pełniący funkcję prezydenta USA i uważam, ze na Krymie wszystko odbyło się lege artis.
Posiłkowo stosuje się do takich przypadków konwencję z 1933 r. o prawach i obowiązkach państwa podpisana w Montevideo. Wynika z niej, ze państwo istnieje z chwila, kiedy jego istnienie uzna inne państwo, z tym że nawet i to uznanie niekoniecznie musi nastąpić. Zgodnie z art 3 tej konwencji istnienie państwa jest niezależne od uznania przez inne państwa. Jeszcze przed uznaniem państwo ma prawo do obrony swojej integralności i niezależności, w celu zapewnienia jej ochrony i dobrobytu, a tym samym do organizowania się według własnego uznania, do ochrony swoich interesów, i ochrony obywateli, do określenia właściwości i kompetencji z jego sądów.
Korzystanie z tych praw nie podlega ograniczeniom innym niż wykonywanie praw innych państw, zgodnie z prawem międzynarodowym.
Studiom prawniczym zawdzięczam wiedzę na ten temat i świadomość że dziś należy traktować Krym jako niepodległe państwo… które jutro może stać się częścią składową innego federacyjnego państwa.
A każdego kto uważa inaczej mam za idiotę…
Komentarze